Jak to się dzieje, że można spotkać wiele osób, które wydawałoby się mają „wszystko”, a mimo to nie są szczęśliwe ? A z drugiej strony istnieje wiele przykładów na to, że żyjąc bardzo skromnie, niekiedy będąc ciężko doświadczonym przez los, można cieszyć się życiem i czuć się szczęśliwym ? Prawdopodobnie nie ma jednej odpowiedzi na tak postawione pytania. Jednak głęboko wierzę w to, że istota powyższego fenomenu polega na odkryciu w sobie zdolności do takiego przeżywania rzeczywistości, aby czuć się szczęśliwym, o czym wspominałem w artykule „Więcej, znaczy mniej„.. Dziś chcę poruszyć inny aspekt tego zagadnienia, na dodatek w nietypowy sposób, ponieważ w rozważaniach o byciu szczęśliwym chcę wspomóc się „matematyką”.
Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że poczucie bycia szczęśliwym zależy od poziomu przyjemności, których doświadczamy. Przynajmniej duża część z nas funkcjonuje kierując się w życiu taką zasadą. Fundujemy sobie tyle kolejnych przyjemności, ile tylko jest możliwe, albo nazywając rzeczy po imieniu – na ile wystarcza pieniędzy. Zaczynamy dorosłe życie od mieszkania kątem u rodziców, później wynajmujemy samodzielne mieszkanie, potem kupujemy własne, w końcu pod miastem budujemy przepiękny dom z ogródkiem. Dodatkowo może być dacza na Mazurach lub apartament w Hiszpanii – takie ostatnio możliwości się pojawiają. Pierwszy samochód to kilkunastoletni fiat punto (części tanie jak barszcz), później używany volkswagen, nowa toyota, a finalnie rozkoszujemy się jazdą audi Q-ileś-tam. Oczywiście nie ma przymusu, aby zatrzymywać się akurat na audi. Może być też taki scenariusz: wakacje pod namiotem na podrzędnym kempingu, później kwatera w Międzyzdrojach, apartament w Chorwacji, wreszcie pięciogwiazdkowy hotel na Francuskiej Riwierze – taką często drogę przebywamy lub przynajmniej o niej marzymy. Albo: monofoniczny radiomagnetofon kasetowy, następnie stereofoniczna szpula, później markowa „wieża”, by skończyć na audiofilskim zestawie, w którym gramofon kosztuje więcej niż trzydzieści średnich krajowych. Można wyliczać w nieskończoność. Wszędzie chodzi o to, aby sprawić sobie coraz większą przyjemność i przez to (po)czuć się szczęśliwym. Mówicie, że to nie działa ? No właśnie, okazuje się, że nie działa. Albo działa na krótko. Dlaczego tak się dzieje ? Ano dlatego, że nasz organizm posiada fantastyczną zdolność akomodacji, potrafi perfekcyjnie przyzwyczaić się i przystosować do nowych warunków. Zatem kiedy mozolnie wspinamy się na szczyt przeżywanych przyjemności, jednocześnie przyzwyczajamy się, a te przestają spełniać swoją rolę. Nie odczuwamy już takiej radości jak byśmy chcieli. Kolejne auta czy inne atrakcje przestają pełnić oczekiwaną rolę i spodziewanego szczęścia, cholery jedne, nie dają. Kiedy się temu przyglądam, odnoszę wrażenie, że to nie poziom odczuwanej przyjemności decyduje o naszym wymarzonym szczęściu, ale raczej jego zmiana. Teraz spróbuję wytłumaczyć o co mi chodzi.
Wpływ przyjemności lub cierpienia na odczuwanie szczęścia
Wyobraźmy sobie „oś przyjemności”, czyli taką linię lub skalę, na którą naniesione byłyby różne poziomy odczuwanej przyjemności. Taka linia miałaby kierunek – biegłaby od lewej strony (od „minus nieskończoności”) do prawej („plus nieskończoności”), a gdzieś „w środku” miałaby punkt zerowy. Jeśli dopasujemy do tych matematycznych pojęć naszą przyjemność, moglibyśmy założyć, że „minus nieskończoność”, to jakieś zatopienie się w niewyobrażalnym cierpieniu, punkt zerowy to neutralny stan, w którym nie jest nam ani przyjemnie, ani nieprzyjemnie, a „plus nieskończoność”, to absolutna ekstaza, nirwana i stan bezmiaru zadowolenia.
Zapewne każdy z nas mógłby siebie usadowić w jakimś punkcie tejże osi przyjemności. To znaczy wskazać obszar (bardziej poprawnie matematycznie będzie: odcinek), w którym najczęściej, albo najwięcej przebywa. Czyli, jeśli uważam, że dużo w życiu cierpię, to moje miejsce będzie gdzieś po lewej stronie, czyli „poniżej zera”. Jeśli wiodę beztroskie i pełne przyjemności życie, to mam miejscówkę, w którymś punkcie albo raczej odcinku „powyżej zera”. Natomiast osoba o stoickim charakterze, unikająca zarówno niepotrzebnego bólu, jak i większych uniesień, zapewne spozycjonuje się gdzieś w okolicach „zera”.
Moja teza brzmi następująco: Zdolność odczuwania szczęścia zależy bardziej od zmiany, która na takiej osi ma miejsce, niż od samego, statycznego punktu, w którym się znajdujemy. Lub: Im dłuższy jest odcinek naszych doświadczeń na osi przyjemności, tym większą mamy szansę nauczenia się jak być szczęśliwym. Albo jeszcze inaczej: O zdolności do przeżywania szczęścia decyduje odległość pomiędzy skrajnymi doświadczeniami przyjemności i cierpienia z naszego życia. Dokładniej rzecz ujmując, chodzi o wprost proporcjonalną zależność szczęścia od „odległości” pomiędzy biegunowymi doświadczeniami naszego życia.
Pochodne tego spostrzeżenia są takie, że każde odczucie przyjemności różne od naszego obecnego stanu (czyli zmieniające nasze położenie na osi), wzbogaca nasze doświadczenie i uczy nas jak być szczęśliwym i cieszyć się z tego co aktualnie przeżywamy. Należy jednak pamiętać, że „ruch” na osi przyjemności, może odbywać się również w lewą, „ujemną” stronę. W takim przypadku będzie to doświadczanie braku przyjemności, a przy większej zmianie – przeżywanie cierpienia. Powszechnie znana ludowa mądrość o tym, że „cierpienie uszlachetnia W podobnym kontekście zostało wypowiedzianych wiele często cytowanych myśli i sentencji. Przytoczę choćby następującą: „Odwieczna to prawda, że tylko ten, komu życie dobrze wygarbowało skórę, może być szczęśliwy.” – Mikołaj Gogol ” bardzo dobrze oddaje taki typ doświadczenia.
Można wskazać wiele praktycznych interpretacji tak zdefiniowanego „prawa”. Wspomniane na początku artykułu dążenie do permanentnego sprawiania sobie przyjemności powoduje, że w takiej sytuacji na osi znajdujemy się gdzieś stosunkowo daleko po prawej stronie. Jeśli z tego miejsca się nie ruszamy, czyli cały czas jest nam przyjemnie, albo robi się coraz przyjemniej – w pewnym momencie trudno już wymyśleć coś bardziej przyjemnego i zmiany stają się znikome. To powoduje, że szczęścia jak nie było, tak nie ma.
Podobnie człowiek stale i silnie cierpiący, np. przewlekle chory, najprawdopodobniej nie będzie czuł się szczęśliwy.
Ale sytuacja zmienia się kompletnie, jeśli dajmy na to ktoś ciężko doświadczony, sparaliżowany, przejdzie udaną operację, długą rehabilitację i wróci do stanu najzupełniej normalnego, którego doświadcza każdy zdrowy człowiek (czyli punkt zero naszej osi), prawdopodobnie nie będzie się posiadał ze szczęścia. Wykonany przez niego ruch na osi przyjemności, będzie znacząco większy niż w dwóch poprzednich przykładach.
Podobnie działa upadek z wysoka, kiedy gdzieś z daleka, z prawej strony (człowiek, który ma „wszystko”), następuje przeniesienie daleko na lewą stronę, w stan cierpienia – np. po poważnym wypadku. Skok na osi jest wówczas ogromny, w związku z czym poszerza się skala doznań, co w konsekwencji może zupełnie przewartościować rzeczywistość i paradoksalnie uczynić z nas osoby bardziej szczęśliwe niż przed zmianą. Pod warunkiem, że nie nastąpi trwałe zatrzymanie daleko po lewej stronie osi przyjemności, a jedynie doświadczenie pobytu w tym rejonie.
Warto zauważyć, że człowiek, który w umiarkowany sposób doświadcza zarówno trudu, jak i przyjemności, będzie w dużo lepszej sytuacji, niż ktoś pozostający niemal w bezruchu – bez względu na to czy w rejonie cierpienia, czy przyjemności.
Ruchy w obu kierunkach nie są jednakowo proste. Większe szanse na doświadczenie znaczącej zmiany na naszej osi ma człowiek, który wiedzie stosunkowo wymagające życie i nie ma w zwyczaju sprawiania sobie wyszukanych przyjemności, czyli umiejscowiony raczej na lewo od zera. A to dlatego, że okazje na przyjemne doświadczenia dzieją się zwykle tak, po prostu. Można dostać prezent, spotkać kogoś wartościowego, zakochać się lub zwyczajnie po ciężkim dniu odpocząć i doświadczyć obecności bliskiej osoby. W ten sposób powstaje stosunkowo szerokie spektrum „zwyczajnych” doświadczeń, tak jak na powyższej ilustracji. Natomiast ktoś kto jest daleko po prawej stronie, zazwyczaj ma na to środki i stara się ze wszystkich sił obronić przed utratą wygód oraz spadkiem komfortu swojego życia, o trudzie czy cierpieniu nawet nie wspominając. W ten sposób skutecznie zawęża sobie horyzont i uniemożliwia dotarcie do tego, czego tak usilnie poszukuje.
Nie bójmy się zatem zmian. Nie bójmy się, kiedy jest przyjemnie, a czasem robi się trochę nieprzyjemnie. Nie bójmy się, kiedy przychodzi czas trudu lub cierpienia. Wszystkie te doświadczenia są również po to, aby poszerzyć naszą skalę przeżywania „przyjemności”, a w konsekwencji nauczyć jak czuć się szczęśliwymi ludźmi.
Na szczęście…
Na szczęście czasami wystarcza bliski i prawdziwy kontakt z doświadczeniami innych ludzi – tymi, którzy przebywająją w innym niż my punkcie osi przyjemności, im dalej od nas tym lepiej. Nie zawsze konieczna jest edukacja bazująca jedynie na własnych przeżyciach, choć zazwyczaj właśnie one zapamiętane zostają najlepiej.
No a psychoterapia ?
Jakie jest odniesienie opisanego „prawa” do psychoterapii ? Dla wielu z nas trudne jest pogodzenie się z faktem, że w życiu przychodzi czasem trudny okres. Często bronimy się przed przeżyciem nieprzyjemnych emocji, jak ognia chcemy uniknąć smutku, wypieramy się lęku. W ten sposób sami ograniczamy zakres doświadczeń, o których mowa w artykule. Tymczasem zaakceptowanie stanu, w którym czasami z zupełnie naturalnych powodów się znaleźliśmy, pozwala paradoksalnie spowodować zmianę i zakończyć trudny okres. Psychoterapia pomaga szukać dróg prowadzących w tym kierunku.