W pierwszym odruchu, po zrobieniu niniejszego zdjęcia chciałem usunąć centralną, jasną plamę namalowaną błyskiem flesza. Jednak po chwili zorientowałem się, że tak naprawdę bardzo pasuje do klimatu moich odczuć wywołanych przez zauważoną w metrze reklamę. Plama skojarzyła mi się z pociskiem – a może to już nie te czasy – zatem z wiązką laserowej energii, który wbija się w głowę młodego człowieka, przebija ją, rozwierca, pustoszy, wydmuchuje wielkie płaty kory mózgowej, zostawiając po sobie obszerny tunel, w którym już z pełną prędkością setek megabitów na sekundę, przelatują wszystkie czynności sugerowane w reklamie, zaplanowane do wykonania podczas przejażdżki warszawskim metrem.
#wszystko (naraz), ale bez tego, czego najbardziej potrzeba
Tak, można pozostać przy stwierdzeniu, że jestem z innych czasów i nie rozumiem, albo po prostu nie jestem w stanie przystosować się do zmian, które mają miejsce w ostatnich latach. Mam na myśli tempo i ilość przepływających przez nasze zmysły bodźców, a w konsekwencji tempo i liczbę czynności, które „trzeba” wykonać w zredukowanym do absurdu czasie. Taki styl naszym dzieciom proponuje niniejsza reklama – jest to pomysł, aby podczas maksymalnie półgodzinnej podróży metrem, wykonywać na okrągło szereg pozbawionych sensu i treści działań, a „wolny czas” (podczas potencjalnej przerwy w dostępie do sieci), wykorzystać na komputerową grę. Tak przynajmniej rozumiem przekaz reklamy. Czyli sloganowe: #wszystko naraz. Oczywiście, ocena, że sugerowane czynności są nic nie znaczące, jest moja. Nasze dzieci mają uważać i uważają inaczej. Według obecnie obowiązujących norm, egzystencjalnym celem staje się zamieszczenie na fejsbuku jak największej liczby sygnałów swojego istnienia po to, aby do każdego z nich otrzymać jak najwięcej lajków. W praktycznym, rzeczywistym wymiarze nie ma to żadnego sensu. Informacji jest tyle, że ze względu na ilość dawno zatraciła wszelką wartość. Co chwila zmieniane zdjęcia profilowe, wszelkie inne słitfocie, informacje gdzie się w danym momencie przebywa oraz przekazy typu „zjadłbym teraz frytki” lub „nie chce mi się iść do szkoły”Tak, upraszczam, jednak tego typu informacje w ogromnej mierze na FB przeważają. W zależności od inteligencji autorów miewają mniej lub bardziej dowcipną formę, ale treść jest z reguły żadna, a w szczególności nie uzasadniająca potrzeby ciągłego „polubiania”. nie mają w sobie żadnej witaminy. Żadnych protein. Wszystkie zabiegi wykonywane są po to, aby dostać zwrot, iż ktoś nasz sygnał odebrał, a w szczególności go zlajkował, czyli dał znać (nawet nie powiedział czy napisał), że mu się podoba. Niedawno była publikowana informacja, że dziennie pada ponad 22 miliardy lajków, czyli ponad ćwierć miliona polubień na sekundę. Lajkowane są nawet tragiczne informacje, co świadczy o kompletnym nie zrozumieniu treści, ponieważ trudno mi to sobie inaczej wytłumaczyć. Ten zredukowany do absolutnego minimum wirtualny przekaz, kliknięcie „Lubię to”, zgodnie z wszech obowiązującym trendem redukcji zaangażowania i wysiłku do zera, zyskał taką popularność dlatego, że wywołuje u odbiorcy równie przyjemne jak i niezbędne do życia poczucie akceptacji. Ze względu jednak na swoją wirtualność, brak konieczności głębszego zaangażowania i przede wszystkim bezrozumną masowość, nic już w praktyce nie znaczy. Jest krótko mówiąc oszustwem. Oszustwo ma się jak widać wyjątkowo dobrze. Dlaczego ?
Jestem tak głodny, że zjem wszystko
Ano dlatego, że akceptacji potrzebujemy wszyscy jak powietrza i bierzemy ją garściami nawet wtedy, kiedy jest oszukana. Wszystkie wspomniane powyżej i kuszące w powyższej reklamie, a także inne fejsbukowe aktywności, są jednym wielkim transparentem pod tytułem „Jestem tu ! Zauważ mnie i powiedz, że mnie lubisz”. To w wersji kompaktowej, ponieważ leżąca głębiej potrzeba aby czuć się prawdziwie kochanym, powoli staje się już niemożliwa do wyartykułowania. O zaspokojeniu nawet nie wspominając. We wnętrzu naszych dzieci często panują potworna pustka i głód, który próbują nasycić wielką ilością sztucznej strawy. Jednak ilością nie da się ich nakarmić. Potrzebne jest prawdziwe pożywienie, w postaci prawdziwych uczuć i realnego człowieka, od którego można dostać prawdziwą uważność oraz akceptację, potwierdzającą wyjątkowość naszego istnienia. Na skróty się nie da.
A wszystko, znaczy nic
Zachęcanie do karmienia się sztucznym i bezwartościowym pożywieniem emocjonalnym z fejsbuka jest jednym, co uderza w reklamie. Mam ochotę powiedzieć – z przerażeniem słuchając własnych słów – żadna rewelacja, o tym już przecież od dawna wiadomo. Jednak jeszcze większe emocje wywołała we mnie główna idea reklamowego przekazu, zatytułowana: #wszystko naraz. Jak gdyby zła wynikającego ze sztuczności było za mało. Staram się myśleć w ten sposób, że rzeczywistość, w której żyjemy się zmienia. Możliwości naszego mózgu ciągle nie są w pełni wykorzystywane, zatem coraz szybsze przetwarzanie informacji jest biologicznie możliwe. Zwłaszcza, jeśli otaczający świat oparty na przyspieszonej technologii wymusza taki „trening” niemal non-stop. Kiedy zewnętrzny przekaz informacji nabiera rozpędu, w ten sposób adaptujemy się do nowych warunków. Nie wierzę jednak, że to samo da się zrobić z przeżywaniem emocji. Nie uwierzę, że można skontaktować się z tym co i po co robię, z tym co jest mi naprawdę potrzebne i co się ze mną dzieje, nieustannie przyspieszając. Poczuć zapach, wiatr, ciepło lub zimno, mogę przemieszczając się powoli, najlepiej na piechotę. Swoje doznania mogę pogłębić zatrzymując się w miejscu i pozwalając sobie na takie przeżywanie rzeczywistości. Jeśli potrzebuję widzieć jeszcze więcej, muszę pomóc sobie narzędziem, na przykład szkłem powiększającym, albo zamrozić ruch na fotografii. Wystarczy jednak, że wsiądę do pojazdu i przyspieszę, a wszystkie wymienione wrażenia staną się niedostępne. Kiedy będę poruszał się odpowiednio szybko, krajobraz stanie się rozmazany i nieczytelny, finalnie zleje się w jedno. Zupełnie podobnie dzieje się z podróżą w głąb naszego jestestwa. Przy wielu megabitach na sekundę, poza masą kolorowej, lecz bezwartościowej informacji, nie widać już niczego.
Brutalny atak na istotę ludzkiej egzystencji
Tymczasem, w brutalny poprzez swoją nachalność i powszechną akceptację sposób, nasze dzieci nakręca się właśnie w kierunku zachowań, które zamieniają je w emocjonalne kaleki, niezdolne do kontaktu ze sobą, niezdolne do rozpoznania swoich potrzeb i świadomego życia, o tworzeniu związków w przyszłości nawet nie wspominając. Nie ma i prawdopodobnie nie będzie instytucji, która zakaże niemoralnych i tak bardzo szkodliwych dla zdrowia praktyk, jakimi są reklamy zachowań skutkujących emocjonalnym samookaleczaniem. Jedziemy metrem i gapimy się w instrukcję jak redukować nasze życie do bezmyślności, w bezwolnej akceptacji założenia, że więcej, szybciej i #wszystko naraz jest naszym przeznaczeniem. Być może jedynym miejscem, które w jakiejkolwiek formie jest w stanie równoważyć ten fałszywy przekaz jest rodzina. Jest jednak jeden, jedyny, mały warunek. Ona sama musi funkcjonować na innych zasadach. Jeśli podczas wspólnego (oby) śniadania gra radio, czytamy maile, komentujemy rewelacje na fejsbuku i jednocześnie ustalamy plan dnia ze swoimi najbliższymi, prawdopodobnie warto się nad tym zastanowić. Bo nie jest prawdą, że nie można inaczej. Zatem rodzice, ojcowie: to w naszych rękach jest nie poddawanie się absurdom wciskanym przez nienasyconą, bezwzględną, konsumpcyjną maszynerię.
POST SCRIPTUM
Ciągle staram się wierzyć, że reklama podobna do zamieszczonej, nie okaże się w ostatecznym rozrachunku dobra, ponieważ proponuje „lekarstwo” na ranę, której nie ma już jak w dzisiejszych czasach wyleczyć. Dlatego w sposób nieświadomy, stanowi środek znieczulający na głód i ból braku prawdziwej bliskości oraz wzajemnej na siebie uwagi.