Kto z Was, żyjących w związku opartym na wspólnym, codziennym ze sobą przebywaniu, nie zetknął się z „problemem” deski sedesowej ? Kością niezgody, która urosła do rangi symbolu małżeńskich sporów, linii frontu w zmaganiach obu płci, różnicy, która bezpardonowo i nieodwracalnie dzieli świat kobiet i mężczyzn. Ja sam, stykam się z zagadnieniem od wielu lat, zarówno od teoretycznej jak i praktycznej strony, ale całkiem niedawno zwróciłem uwagę na jego niezwykle ważny aspekt, czym chciałbym się podzielić nie bacząc na być może zbyt osobisty charakter tej refleksji. Uważam jednak, że warto, ponieważ wbrew pozorom zjawisko dotyka sedna nie tylko damsko-męskich, ale bardzo szeroko rozumianych relacji międzyludzkich.
Definicja „problemu” deski sedesowej
Wszystko jedno czy w formie otwartego konfliktu (występowanie powyżej 10 lat życia razem), wojny podjazdowej (od 6 do 10 wspólnego pomieszkiwania) czy zdawkowych uwag lub kuluarowych rozmów trzymanych w ryzach dyplomatycznych formuł (od 3 do 6 lat małżeńskiego stażu), położenie deski sedesowej jest źródłem niezwykle silnych emocji, stanowiących o jakości wieloletniego związku jakim z założenia jest małżeństwo. Zasadniczo, problem występuje w dwóch odmianach. Emocje budzi zarówno deska położona na sedesie jak i oparta o to, co za sedesem się znajduje. Ale bynajmniej, nie chodzi o to samo i nie jest wszystko jedno, o którym wariancie mowa. Deska spoczywająca w dolnym położeniu prowadzi do wojny, jeżeli znajduje się w tym miejscu cały czas, włączając w to krótszą lub dłuższą chwilę, kiedy produkty przemiany materii wydala ze swojego organizmu mężczyzna. Jak powszechnie wiadomo, dla mężczyzny nie jest w ogólnym przypadku możliwe, aby wysikał się przy opuszczonej desce tak, aby jej uryną nie zrosić. Pomijam być może istniejące w przyrodzie pojedyncze przypadki, czy niezwykłej siły woli, czy całkowitej kontroli organizmu pozwalające zapanować nad kierunkiem, formą i siłą strumienia tak, aby się nie rozprysło. Zazwyczaj jednak deska zbryzgana zostanie, zarówno od góry, jak i od dołu, co pozwala aromatowi mocznika utrwalić się w najgłębszych zakamarkach sanitarnego elementu. Im mężczyzna większy – a w sumie mężczyzna od tego jest, aby mógł być większy – tym wcelować trudniej. Im bardziej się chce, tym gorzej. Sikanie bez strat, kiedy potrzeba je wykonać w środku nocy po wieczornym wypiciu kilku piw, jest po prostu niemożliwe. Oczywiście podniesienie deski podczas sikania nie rozwiązuje zupełnie problemu, ponieważ skropić otoczenie i tak jest bardzo łatwo, jednak różnica polega na tym, że łatwiej jest też przywrócić po całej operacji porządek, czyli wytrzeć i zmyć to co uciekło. Ów pierwszy wariant problemu deski, nie jest jednak ciekawy z punktu widzenia relacji międzyludzkich, a taki cel
O całej magii stanowi zakomunikowanie drugiej osobie swojej prawdziwej, emocjonalnej potrzeby, tej leżącej u źródła zachowań, które podejmujemy.
przyświeca temu wpisowi. O co bowiem w nim chodzi – tylko i wyłącznie o bazowy poziom kultury i porządku powiązany z braniem odpowiedzialności za własne czyny. Jeśli mężczyzna takiemu podejściu hołduje, czyli sprząta po sobie wspólnie użytkowane instalacje sanitarne, problem nie istnieje. Osobiście uważam, że łatwiej jest utrzymać porządek w wariancie deski podniesionej, ale jeśli ktoś woli inaczej – w porządku. Jeśli ktokolwiek, w tym oczywiście mężczyzna pozostawia po sobie smród i nieporządek – no cóż. Krótko mówiąc wstyd i hańba, dyskutować jednak szczególnie nie ma nad czym. Co innego jednak drugi z wspomnianych przypadków.
Jeśli wojna toczy się o to, że deska sedesowa po skorzystaniu z tego przybytku przez mężczyznę pozostaje podniesiona, sprawa jest o wiele bardziej złożona. Zakładam, że typowy przebieg konfliktu polega na próbach wymuszenia przez kobietę, aby podstawowym czy standardowym położeniem deski był poziom (deska na dole). Mężczyzna zaś, stara się działać tak, aby nie chwiejąc konstrukcją małżeństwa, jak najdłużej utrzymać deskę w pionie (deska podniesiona). Oczywiście – wiele i wielu z Was powie, że tak naprawdę nie chodzi o tę deskę. To prawda. Casus deski jest stosunkowo prostym sposobem na ujawnienie trudnych emocji, które rodzą się w innych obszarach funkcjonowania związku, jednak albo są zbyt głęboko ukryte, albo powiedzenie o nich pozostaje zbyt trudne. A z deską wydaje się prościej. Można o nią otwarcie walczyć, ponieważ sprawa wydaje się być dosyć oczywista. Aż tak oczywista jednak nie jest. Dlaczego ?
Ano dlatego, że w grę wchodzą sprzeczne interesy. W najbardziej typowym przypadku, dla kobiety wygodniejsze i tym samym minimalizujące wydatek energetyczny podczas załatwiania fizjologicznych potrzeb jest korzystanie z sedesu, kiedy deska jest na starcie opuszczona. Dla mężczyzny zaś – jak już zostało to pokrótce omówione – pożądanym położeniem bazowym deski jest pion. Wszelkie inne argumenty, np. estetyczne („ładniej jest, kiedy sedes jest zamknięty”) nie do końca działają – jak wiadomo, de gustibus non est disputandum, a dodatkowo mężczyznę trudno jest przekonać, że estetyka jest ważniejsza od funkcjonalności. Z kolei argument „bo ja tak chcę lub wolę”, jeśli tylko układ sił w związku jest w miarę zrównoważony, może być jedynie paliwem podtrzymującym ogień konfliktu. Ty wolisz tak, a ja wolę tak. Natura stworzyła nas w innej formie, a godząc się na kolejne ułatwienie życia w postaci wynalezienia sedesu, tak jak w przypadku wielu innych ułatwień, nie zdawaliśmy sobie sprawy z zagrożeń, które te udogodnienia ze sobą niosą. Teraz trzeba ponosić tego konsekwencje. Czy zatem problem jest nie do rozwiązania ? Sadząc po miejscu, które w literaturze i dyskusjach zajmuje problem deski, mogłoby się wydawać, że tak właśnie jest.
Zajrzyjmy jednak głębiej
W tym momencie chciałbym sięgnąć do osobistego doświadczenia, zapewne dość typowego. Ponieważ w moim związku argumenty obu stron w miarę się równoważyły, problem (podniesionej do góry) deski w mniejszym lub większym natężeniu istniał, w zależności od chwilowej jakości relacji w innych obszarach. Aż do pewnego momentu. Do momentu, w którym podczas rozmowy, w dosyć przypadkowy sposób dowiedziałem się, dlaczego tak naprawdę mojej żonie zależy na tym, aby deska była opuszczona. Okazało się, że po prostu odczuwa dyskomfort, może nawet niekiedy przechodzący w obawę – o czym nie chciała mi już do końca powiedzieć. Zagrażające dla żony było poczucie, że siadając kolejny raz na sedesie – co czyni zdecydowanie częściej ode mnie – może zapomnieć o tym, iż deska jest podniesiona. Sytuacja taka wiąże się z bardzo niemiłym poczuciem utraty kontroli, spadania, może nie w otchłań, ale jednak w miejsce, do którego zazwyczaj sięgamy chronieni co najmniej rękawicą, na dodatek chłodne i mokre w dotyku. W tajemnicy mogę powiedzieć, że znam to uczucie, ponieważ takiej sytuacji udało mi się kiedyś doświadczyć. Eureka. Drobiazg ? Nie, wręcz przeciwnie – coś wielkiego. Ponieważ zależy mi na tym, abym w miarę swoich możliwości mógł dbać o komfort mojej życiowej partnerki, od tego momentu sprawa wydała mi się oczywista. Jeśli przez tę stosunkowo prostą czynność opuszczenia deski mogę sprawić, że żona poczuje się we własnym domu bezpieczniej i w taki sposób mogę o nią zadbać, to czemu mam tego nie zrobić ? Tu już nie chodzi o żadne „widzi mi się”, tylko podany jest konkretny powód, logiczny, a na dodatek dotykający sfery uczuć, opieki, wzajemnej o siebie dbałości. Dla mnie od tego momentu sprawa była rozwiązana. Skłamałbym mówiąc, że już zawsze opuszczam deskę, ale robię to dużo, dużo częściej.
Co odmienia małżeński świat, czyli poprawia jakość relacji w związku ?
Co stanowi o tak dużej różnicy ? Co sprawia, że nierozwiązywalny wydawałoby się problem w jednej chwili przestaje istnieć ? O całej magii stanowi zakomunikowanie drugiej osobie swojej prawdziwej, emocjonalnej potrzeby, tej leżącej u źródła zachowań, które podejmujemy. Może to być dla nas kwestia tak oczywista, że bez żadnej refleksji zakładamy, iż druga osoba o naszej potrzebie wie. A skoro wie i jednocześnie jej nie spełnia, to nas wówczas złości. Kiedy już jesteśmy źli, to albo się obrażamy (forma ukrytej agresji), albo zaczynamy atakować wprost – w zależności od życiowego skryptu, którym posługujemy się w sytuacjach, gdy do głosu dochodzą silniejsze emocje. W ten sposób nakręca się spirala nieporozumienia, w której ścieramy się ze sobą nie dotykając nawet spraw, które wymagają reakcji i zaopiekowania.
Podobnych przykładów można podać wiele. „Jesteś nieodpowiedzialny, niesłowny i dziecinny ! Tak jak twój ojciec ! Nie można na tobie polegać ! W ogóle nie słuchasz tego, o co cię proszę !”. Czy tego typu lub podobna wymówka nie brzmi znajomo ? Co ciekawe, warto zauważyć, że jest zupełnie uniwersalna i można zastosować ją jako „środek wyrazu” w niemal dowolnej sytuacji konfliktowej, który żona kieruje do męża. A po niewielkiej korekcie formy będzie podobnie „świetnym” tekstem męża do żony, podczas gdy tak naprawdę w ogóle nie wiadomo o co chodzi. Załóżmy, że chodzi o brak punktualności męża połączony z brakiem informowania o mających miejsce komplikacjach z dotarciem w umówione miejsce, o umówionej porze. Pasuje do tekstu ? Pasuje. Czy alternatywny komentarz: „Kiedy spóźniasz i nie dajesz żadnego znaku życia, martwię się o ciebie. Czasem tak bardzo boję się, że coś się stało, aż boli mnie brzuch.” nie brzmi zgoła inaczej ?
Tak naprawdę bywa jeszcze trudniej
Zarówno tytułowy jak i powyższy przykład dotyczą sytuacji, w której prawdziwa potrzeba (tutaj była nią potrzeba zapewnienia bezpieczeństwa) jest stosunkowo łatwo dostępna, przede wszystkim dlatego, że jest uświadomiona. Problem polega „jedynie” na błędnym założeniu, że nie trzeba o niej mówić, ponieważ wydaje się być oczywista. Zazwyczaj jednak tak prosto nie jest. Trudniejsze i niestety częstsze są sytuacje, w których sami nie uświadamiamy sobie prawdziwej przyczyny naszej frustracji i złości. Szczególnie mocno dotyczy to mężczyzn, którzy w świecie emocji i uczuć poruszają się o wiele mniej sprawnie niż kobiety, w związku z czym jeszcze trudniej dotrzeć im do pierwotnych źródeł własnego postępowania. Szczególnie często dotyczy to lęku, który jest z wielu powodów bardzo silnie wypierany przez męską płeć. Weźmy pierwszy z brzegu, oklepany do niemożliwości przykład męskiego oporu przed mówieniem swoim wybrankom o tym, że je kochają. Pytania ponaglające z drugiej strony („czy ty mnie (jeszcze) kochasz ?”) zdecydowanie pogarszają tego typu sytuacje i często prowadzą do wybuchu złości. Co kryje się pod tą złością ? Jednej odpowiedzi zapewne nie ma, ale często pod spodem można znaleźć wiele lęku i obaw. A bo będę „niemęski”, a bo nie wiem jak to powiedzieć i boję się sztuczności i śmieszności, a bo to oznacza otwarcie i bliskość, a ja bliskości się (trochę) boję, a bo to oznacza zobowiązanie, a zobowiązań nie lubię (czytaj: zobowiązań się obawiam), itd., itd. Wypowiedzenie tych obaw, wypuszczenie ich na światło dzienne i podzielenie się z najbliższą osobą, może nie zastąpi całkowicie słów „kocham cię”, ale z całą pewnością pozwoli inaczej spojrzeć na tę męską „niechęć”.
Dlatego nie do przecenienia jest tak często powtarzane w poradnikach i różnych mądrych radach pytanie: „Powiedz mi, czego tak naprawdę potrzebujesz ?”. Czasami warto do niego dołączyć: „Powiedz mi proszę, czego się obawiasz ?”. Możemy kierować je do naszego partnera, ale także do siebie – wówczas również posiadają głęboki sens. Warto je zadawać bez względu na to, jak trudne wydaje się podanie właściwych odpowiedzi.